Edukacja przez wieki łączyła funkcje oświatowe z selekcyjnymi. Genetycznie i kulturowo słabsi zostawali na jej niższych szczeblach, a silniejsi pięli się w górę. Ocenianie filtrowało kadry, oczyszczając je z niezdolnych i leniwych. Dlaczego taka rola oceniania przemija, a „drugoroczność”, „odsiew” i „odpad” stają się w szkole reliktami?
Fragment artykułu z miesięcznika "Dyrektor Szkoły" 2019/1
Jak większość zjawisk społecznych, edukacja ma korzenie ekonomiczne. Postęp technologiczny i globalizacja gospodarki stwarzają potrzebę kształcenia rosnącej liczby wyspecjalizowanych pracowników zdolnych do zaawansowanych, samodzielnych działań, a nie tylko do rutynowych czynności, coraz częściej powierzanych inteligentnym automatom.
Równolegle z ekonomią, choć znacznie mniej płynnie, postępuje demokratyzacja społeczeństw. Wciąż rosną profesjonalne elity gotowe wchłonąć nowych członków niepowiązanych z dawną klasą wyższą i średnią. Fachowcy rożnych typów są wszędzie poszukiwani, a bardziej niż dyplomy liczą się ich umiejętności praktyczne.
Te zmiany wpływają na teorie psychologiczne wyjaśniające prawidłowości uczenia się (Kozielecki, 1997). Obraz ucznia różni się zasadniczo w dwu modelach, które zdominowały pedagogikę w ostatnich kilkudziesięciu latach.