Wynikająca z przejścia na nauczanie zdalne konieczność weryfikacji treści oraz metod nauczania spowodowała, że znaczna część nauczycieli zaczęła się zastanawiać nad trafnością i zasadnością propozycji zawartych w podstawach programowych. Nad konsekwencją uczenia wszystkiego, co proponują podręczniki. Nad rzeczywistą przydatnością oceniania. Poddała się refleksji, że być może należałoby to zrobić jednak zgoła inaczej.
Fragment artykułu z miesięcznika "Dyrektor Szkoły" 2020/8
Co by się stało, gdyby szkoły zrezygnowały z wbijania uczniom do głów błahostek i zamiast tego zaczęły realizować przedsięwzięcia o dużym znaczeniu dla społeczności? Gdyby wszyscy uczniowie mieli czas pomyśleć o tym, jakie działania mogą mieć największy wpływ na ich przyszłość, tak aby po ukończeniu szkoły średniej nie zaczęli po prostu wyścigu donikąd? (G. McKeown, Esencjalista, Warszawa 2019, s. 34–35).
Powszechna praktyka szkolna zakłada konieczność organizacji zajęć dla uczniów w oparciu o treści zapisane w podstawach programowych, programach nauczania i podręcznikach. Zakładanym punktem dojścia jest test egzaminacyjny oraz wyniki, jakie w jego rezultacie osiągną poszczególni uczniowie. Ograniczeniem są ramowe plany nauczania, a konkretnie możliwość realizacji poszczególnych tematów wynikających ze specyfiki planu lekcji oraz organizacji roku szkolnego.
Ktoś mógłby spytać, gdzie w tym wszystkim jest uczeń, i zapewne otrzymałby jedyną możliwą odpowiedź, że we wszystkich wymienionych zapisach – bo przecież każdy z nich jest odpowiedzią na potrzeby uczenia się dzieci i młodzieży.