Polska szkoła już od dawna nie nadąża za wymaganiami stawianymi przez współczesny świat. Według prof. Jana Hartmana, filozofa, wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego, obecny system powszechnego szkolnictwa umiera, staje się przeżytkiem. Pojawiają się opinie, że remedium na problemy dzisiejszej edukacji mogą być szkoły zróżnicowane, w których dziewczęta i chłopcy uczą się oddzielnie. Czy tak jest faktycznie?
Fragment artykułu z miesięcznika "Dyrektor Szkoły" 2020/5
Według prof. Jana Hartmana ważną przyczyną niewydolności szkolnego kształcenia i upadku autorytetu nauczyciela jest niemożność utrzymania w demokratycznym, egalitarnym społeczeństwie dyscypliny w szkole. W niektórych prywatnych placówkach pozostał dawny rygor i represje, co zapewnia im elitarny poziom, ale powszechnie nie ma powrotu do takich praktyk, bo nie pozwolą na to ani rodzice, ani dzieci, ani społeczeństwo.
Część edukatorów przekonuje, że jedną z recept na kłopoty współczesnej oświaty są szkoły i klasy jednorodne, w których nauczanie dziewcząt i chłopców jest oddzielone. Dla wielu z nas brzmi to zapewne jak powrót do XIX-wiecznego systemu edukacji, nie brak jednak opinii, że właśnie szkoła niekoedukacyjna może być lepszym wyborem. Chłopcy mają inne potrzeby niż dziewczynki, inaczej się rozwijają, dlatego powinni mieć inny system edukacji. W takich szkołach można też ciekawiej prowadzić zajęcia.
Z ankiet przeprowadzonych w 2008 r. wśród nauczycieli szkół niekoedukacyjnych przez Monikę Jakubowską z Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. bł. ks. Romana Archutowskiego w Warszawie wynika, że 70% widzi różnicę w sposobie prowadzenia zajęć w tych placówkach, dotyczącą przede wszystkim: metodyki pracy, doboru tematów, komunikacji i dyscypliny.